indywidualne treningi pod okiem profesjonalnego trenera sportowego

Koszyk

Sprawdź koszyk

Email

bieganie@pawkorunner.pl

Kto wstaje w niedzielę o godzinie 6 rano, żeby zjeść bułkę z bananem? Nie chodzi o Adama Małysza, ale o tysiące biegaczy, którzy tego dnia chcieli zmierzyć się z królewskim dystansem 42 kilometrów 195 metrów. To był 24. września 2023 roku. Dzień 45. Maratonu Warszawskiego.

Był to mój trzeci start na tym dystansie, a podobno do trzech razy sztuka. Rok temu debiutowałem w Warszawie z niezłym czasem 3:15:22. Niezłym jak na bieganie 3-4 razy w tygodniu po około 40-50km tygodniowo, ale to było jeszcze bieganie bez planu treningowego. Wtedy urodziła się we mnie myśl, że warto by było wziąć się trochę bardziej na poważnie za bieganie i zacząć trenować, a w rezultacie spróbować złamać te magiczne 3 godziny, chociaż wiedziałem, że jeszcze dużo pracy przede mną. I tak po udanym roku 2022 pełnym zawodów biegowych i rekordów życiowych rozpoczął się rok 2023. Stał on pod znakiem przygotowań do maratonu. Wiosną przygotowywałem się zgodnie z ułożonym przez siebie planem. Biegałem 5 razy w tygodniu, a objętość zwiększyła się znacząco do 70-80km. Po długich tygodniach i dość monotonnym treningu nadszedł czas startów. Wyniki z półmaratonu (1:26:08) i  na 10km (38:47) dawały przynajmniej teoretyczne szanse na złamanie 3h. Drugi start był w Krakowie. Było słonecznie. Było gorąco. Skończyło się na 3:05:55. To był trudny bieg, który dał mi w kość, ale wracając ze spuchniętymi palcami nóg z Krakowa do domu już planowałem kolejny start J. Ostatecznie padło ponownie na bieg w stolicy.

Przygotowania do jesiennego maratonu postanowiłem oprzeć o plan przygotowany przez trenera. Podczas treningów „Biegaj z Ursusem” poznałem Pawła i szybko zdecydowałem się na współpracę. Najlepszym dowodem na słuszność tej decyzji były wyniki. Czas na 10km poprawiony o minutę (37:44) pod koniec lipca, a na początku września życiówka z półmaratonu poprawiona o 2,5 minuty (1:23:35). Wiedziałem, że tym razem jestem dobrze przygotowany. W końcu jednak nadszedł dzień najważniejszego biegu…

Tym razem w Warszawie pogoda była łaskawsza. Około 15 stopni, a słońce schowało się za chmurami. Pod Pałac Kultury i Nauki przyjechałem wcześnie. Bez pośpiechu udałem się w okolice depozytów. Był jeszcze czas na pogawędkę z innymi biegaczami. Był spokój i koncentracja. Szybka zmiana butów, następnie 2km truchtu, zdjęcie z Pawko Runner Team, później kilka przebieżek i ruszyłem do strefy startowej. Krótka rozmowa z pacemakerami na temat taktyki. Wybrałem tego który zamierzał zacząć spokojniej, bo sam planowałem pobiec neagative splitem. Tam spotkałem także Adama, którego poznałem rok wcześniej po pierwszym maratonie. Obaj mieliśmy ten sam cel – złamać 3 godziny. Ruszyliśmy! Trasa 45. Maratonu Warszawskiego była nowa. Mówili że szybsza. Spod PKiN ruszyliśmy przez most Poniatowskiego, następnie wzdłuż rzeki aby Mostem Gdańskim znów przebiec nad Wisłą. Był to pierwszy znaczący podbieg. Później mijałem okolice, gdzie mieszkałem przez 6 lat, czyli Powązki i ulicę Ostroroga. Następnie biegliśmy się w kierunku lasu Bemowskiego. Tam w połowie dystansu zameldowałem się z czasem 1:30:43. Wszystko zgodnie z planem. Tempo lekko narastało. Tam też na rowerze podjechał Bartek. Ten sam, z którym biegłem Półmaraton Praski. Zamieniliśmy kilka słów. Zażartował, że zasypiam, a ja czułem się bardzo dobrze. Biegłem na niskim tętnie poniżej 160bpm, więc było trzeba trochę dać do pieca. Jeszcze przez chwilę trzymałem się grupy, aby około 25. kilometra pójść do przodu. Zacząłem wyprzedzać. Około 33. kilometra na Marymonckiej przy lesie Bielańskim minąłem kibicującego Pawła i Gabi. Znów potrzebny doping i motywacja, żeby dowieźć do końca ten bieg. Między 30, a 35 kilometrem było z górki i ten odcinek był najszybszy (20:42), ale po 35 kilometrze mieliśmy na trasie dłuższy podbieg i wtedy pojawił się większy dyskomfort, jednak miałem wtedy jeszcze na tyle siły, żeby utrzymać odpowiednie tempo. Przez Żoliborz, następnie przez Stare Miasto, gdzie minąłem tego „szybszego” pacemakera, aby z ulicy Świętorzyskiej wbiec na ostatnią prostą na ul. Emilii Plater, gdzie ostatnie 200 metrów w tempie 3:20/km słysząc jeszcze okrzyki kibiców wbiegłem na metę z czasem 2:59:36. Byłem szczęśliwy. Cel osiągnięty. Było warto!