indywidualne treningi pod okiem profesjonalnego trenera sportowego

Koszyk

Sprawdź koszyk

Email

bieganie@pawkorunner.pl

Dla urodzonego Warszawiaka obchody Powstania Warszawskiego to zawsze wyjątkowe święto.
Dlatego też po roku od czasu, kiedy zacząłem biegać, wiedziałem że 32 edycja Biegu Powstania
Warszawskiego to impreza, na której nie może mnie zabraknąć. Chwila zastanowienia nad dystansem, do
wyboru są dwa- 5 oraz 10km. Wybór padł na ten drugi, ponieważ wcześniej nie miałem okazji biec
takiego dystansu w oficjalnych zawodach.
Pakiet z koszulką zamówiony, teraz jedynie odebrać go na stadionie Polonii na parę dni przed startem
zawodów i można czekać na start, który datowany był na 29 Lipca.
Sam odbiór pakietu bardzo sprawny, dużo stanowisk do odbioru, ładna okazjonalna ścianka na której
można było znaleźć swoje nazwisko i zrobić sobie „selfie” na tle tejże ścianki.
W dniu zawodów pogoda cały dzień mówiła, że będą całkiem niezłe warunki do biegania, pomimo
że trasa nie należy do najłatwiejszych i o tym można usłyszeć od wielu osób co roku. Okolice 25c na
wieczór sugerowała że na trasie raczej nikt specjalnie nie zmarznie.
Organizacja biegu była bardzo dobra oraz patrząc na zbliżające się święto – Bardzo podniosła.
Pierwszy startował bieg na 5 km o godzinie 20:30. Interesujący mnie, czyli 10km o godzinie 21:00.
Na miejscu zameldowałem się ponad dobrą godzinę przed startem pierwszego biegu, dlatego na spokojnie
można było zrobić klubowe zdjęcie, przejść się po miasteczku biegowym i zrobić dokładną rozgrzewkę.
Mój plan na bieg był jasny, ustanowić życiówkę, która „wpadła” jakoś przy jednym z treningów
która wynosiła okolice 53 minut. W głowie raczej spokój, wiedziałem przed biegiem, że stać mnie na
„czwórkę z przodu”. Wybija godzina 21, dźwięk pistoletu startowego mówi jedno „biegnij”. Początkowo
ustawiłem się za pacemakerem na 42:30, tak więc tempo było dosyć mocne. Ci co mówili że trasa nie
należy do łatwych, nie mylili się, dużo zbiegania, zakrętów, ale nic to – Biegniemy dalej w dosyć
mocnym tempem w okolicach 4:20.
Wspomniałem wcześniej o pogodzie – Mówiąc, że będzie dobra, mocno się pomyliłem, w okolicach 5/6
kilometra na trasie w mieście zaczynało brakować powietrza, jak się okazało do Warszawy zmierzała
burza. Momentalnie powietrze stanęło, oddech mocno się spłycił, a tętno wystrzeliło do góry, wtedy już
wiedziałem że łatwo to już było, teraz będzie pod górkę, dosłownie i w przenośni. Po chwili pojawia się
kolka, problemy z równym oddechem, a do mety jeszcze ponad 2km. Na zegarek już nie patrzę, tam tętno,
gdyby tylko mogło, wyskoczyło by ze skalą poza zegarek, dlatego zaciskam zęby i daje ile sił z wątroby.
Z każdym krokiem widzę jak kolejni uczestnicy mnie wyprzedzają, a co za tym idzie – 42:30 staje się
totalnie nierealne.
Ale w końcu jest! Flaga, a na niej numerek „9” co mniej więcej w głowie dla mnie oznacza że zostało już
„tylko” 1000 metrów do mety. Ale jednocześnie wiem, że na tym ostatnim kilometrze została ostatnia, a
zarazem największa przeszkoda, czyli spory podbieg na Sanguszki. Skręcamy w lewo i jest, widzę go,
lekki – dosyć stromy ślimak który trzeba pokonać, dlatego tak jak mówił trener, nogi wysoko, praca rąk i
ile sił do góry! Niewiele pamiętam z tego podbiegu, dobrze, że zrobili mi tam zdjęcie bo inaczej bym
myślał że ktoś mnie tam wniósł, ale udało się wbiec, widać metę. No to ostatkiem sił, coś na wzór sprintu,
lecimy do mety. Przebiegam, odruchowo stopuje zegarek, w głowie ciemno – Nawet nie wiem jaki był
finalny czas, parę kroków do przodu, medal na szyi, jabłko w ręku. Minęło dobre 5 minut zanim
doszedłem do siebie, zegarek zmierzył 46 minut, mamy „życiówkę”. W głowie radość pomieszana ze
złością, bo plan zakładał jednak przynajmniej 45, na szczęście po chwili przychodzi SMS z wynikiem
oficjalnym – jednak 45:56, czyli rzutem na taśmę plan minimum spełniony. Na więcej nie było ani siły ani
możliwości.
Jedno jest pewne bieg Powstania Warszawskiego to impreza wyjątkowa, którą warto mieć
zaliczoną przynajmniej raz w życiu, nieważne czy biega się amatorsko, zawodowo czy tylko od święta.
Jak wiesz że nie dasz rady 10km, to na spokojnie wybierz 5 i ciesz się tym świętem z resztą wielkiej
rodziny biegaczy!