indywidualne treningi pod okiem profesjonalnego trenera sportowego

Koszyk

Sprawdź koszyk

Email

bieganie@pawkorunner.pl
W tym roku postanowiłam wreszcie rozprawić się z moim marzeniem od kilku już lat, żeby pobiec dychę poniżej 40 min. Poprzedni sezon zakończyłam czasem 41:50 w Radości, wcześniej była jeszcze Sądecka Dycha, gdzie zeszłam poniżej 41 min, ale pierwsze 5 km było tak bardzo z górki, że ciężko porównywać ten wynik z innymi biegami. W tym sezonie pierwsza okazja do sprawdzenia formy na dychę i zorientowania się, co jeszcze jest do poprawy, nadarzyła się w Poznaniu na Recordowej Dziesiątce. Bieg słynie z tego, że jest szybki, ale wiatr może bardzo dać w kość. Niedaleko Poznania mieszkają moi rodzice, więc skorzystałam z okazji i ich odwiedziłam. Na start miałam 45 min, co nie przeszkodziło mi prawie zaspać 😀 Na szczęście ostateczne zdążyłam nawet na tradycyjne zdjęcie przed startem z Pawko Runner Team, bo mimo że to Poznań, to Paweł wraz z kilkoma zawodnikami też pojawił się na starcie.
W sumie nie miałam żadnego planu na ten bieg – wolałam na nic się nie nastawiać, obawiając się, że pogoda i wiatr mogą pokrzyżować plany, tym bardziej, że prognozy nie były zachęcające. Jednak ponieważ na starcie i pogoda i wiatr zdawały się sprzyjać szybkiemu bieganiu, postanowiłam po prostu pobiec w okolicach tempa4 :00min/km i zobaczyć, na ile starczy mi sił zanim padnę 😄
Organizatorzy bardzo dobrze się spisali – były strefy startowe i wolontariusze pilnowali, żeby ludzie wchodzili do swojej strefy, co znacznie ułatwiło start. Mimo tego i tak było bardzo tłoczno i nawet troszkę niebezpiecznie na początku – ustawiłam się przy baloniku na 40 min i przez pierwsze 2 km było na tyle tłoczno, że ludzie się szturchali, przepychali, ktoś kopał mnie w podeszwy, więc trzeba było bardzo uważać i być bardzo skoncentrowanym. Później zaczęło się troszkę rozluźniać, a może odniosłam takie wrażenie, bo pozwoliłam trochę oddalić się balonikowi, ale cały czas miałam go na oku. Dobrze się biegło, bo łatwo można było schować się przed wiatrem za innymi biegaczami – to jednak plus dużych biegów.  Było trochę nawrotek, co na pewno nie ułatwiało zadania, ale poza tym trasa była całkiem niezła, a przede wszystkim płaska.. Niestety, kilometry z Garmina nie do końca zgadały się z tymi na trasie, więc mimo że tempo na Garminie wyglądało obiecująco, nie do końca wiedziałam, jak mi idzie. Mimo to cały czas starałam się biec w tym samym tempie, i o dziwo, chyba mi się udawało, a jak już zobaczyłam ostatni zakręt nad Jezioro Maltańskie, to wiedziałam, że jest dobrze. To było jeszcze ok 2,5 km do mety, ale rok temu, w tym momencie biegu, już bym na pewno umierała i przeklinała wszystko i wszystkich, a tym razem nadal biegłam  w miarę równo i bez kryzysów. Będąc na tej długiej ostatniej prostej, już nie patrząc na zegarek, po prostu starałam się biec jak najszybciej się da. Wiatr tym razem pomagał i wiał w plecy ( a to właśnie na tej ostatniej prostej przy jeziorze wiatr wieje zawsze i albo jest przyjacielem albo największym wrogiem). Kiedy wpadłam na metę i zatrzymałam zegarek pokazywał: 40:01, więc od razu pobiegłam do samochodu po telefon, żeby sprawdzić wyniki na żywo. W pośpiechu nie mogłam ich nigdzie znaleźć, więc napisałam do Pawła, który podesłał mi link i napisał od razu, że mam wynik 39:58! Uff! nie mogłam w to uwierzyć! Pierwszy bieg na dychę w sezonie, który miał być takim biegiem testowym, żeby sprawdzić, ile jeszcze mi brakuje okazał się tym, w którym zrealizowałam swoje już wieloletnie marzenie! Z radości, pierwszy raz w życiu wygrawerowałam sobie czas na medalu!
Po biegu jeszcze spotkaliśmy się z w gronie Pawko RunnerTeam chwilę porozmawiać, zanim każdy rozszedł się w swoją stronę. Teraz muszę się zastanowić, jakie nowe cele postawić sobie na resztę sezonu.