indywidualne treningi pod okiem profesjonalnego trenera sportowego

Koszyk

Sprawdź koszyk

Email

bieganie@pawkorunner.pl

Kiedy jeszcze trochę brakowało mi do kategorii Masters, przebierałam nogami nie mogąc się doczekać, kiedy będę mogła wystartować i zamierzałam zapisać się na pierwszą możliwą imprezę, która odbędzie się po moich 35. urodzinach. Cóż, trochę nie wyszło. W 2021 roku bieganie traktowałam bardzo z doskoku, wystartowałam zaledwie w dwóch biegach na wiosnę, więc o mistrzostwach nawet nie myślałam. Pod koniec roku jednak wróciłam do regularniejszego biegania, w styczniu spełniłam jedno ze swoich biegowych marzeń, pojechałam na obóz biegowy do Iten, mekki biegaczy, a zaraz po powrocie zaczęłam współpracę z Pawłem. A skoro biegowo wszystko dobrze się układało, to postanowiłam nie odwlekać dłużej startu w mistrzostwach. Postawiłam na dwa biegi – 1500 m. w sobotę i 5000 m. w niedzielę. Zawsze przed startem na bieżni odczuwam stres – to jednak coś innego niż bieg uliczny – jest spiker, publiczność, taka namiastka profesjonalnego biegania. Widziałam też, że większość startujących to byłe zawodniczki, które bieganiem zajmowały się profesjonalnie albo przynajmniej biegały jako nastolatki. Ja nigdy nie trenowałam lekkoatletyki i wystartowałam aż w jednych zawodach międzyszkolnych – w biegu przełajowym w czwartej klasie podstawówki. Moim celem było jednak przede wszystkim powalczyć z własnymi życiówkami. Weekend zapowiadał się ciepły, w sobotę na biegu na 1500 m. było około 26-28 stopni. Oczekiwanie w pełnym słońcu na start serii było dość męczące, ale sam bieg na szczęście za krótki, żeby jakoś bardzo odczuć skutki gorąca. Liczyłam po cichu na wynik 5:15, co było dość odważne, bo życiówkę na 1500 m. miałam chyba około 5:27, zrobioną kilka lat wcześniej na Warsaw Track Cup. Na samym początku przez chwilę dałam się ponieść i biegłam w tempie narzuconym przez dziewczyny przede mną, ale szybko się zdyscyplinowałam i wróciłam do własnych założeń. Jak się później okazało, patrząc na wykres tempa, po otwarciu biegu – pierwsze kilkanaście sekund w tempie 2:59, przez cały bieg delikatnie zwalniałam. Biegło mi się jednak całkiem dobrze, co ostatecznie pozwoliło mi na osiągnięcie czasu 5:14,27. Lepiej bym sobie tego nie wyobraziła, a dodatkowo dało mi to brązowy medal Mistrzostw Polski w mojej kategorii wiekowej. W niedzielę czekał mnie bieg na 5000 m., który początkowo miał odbyć się po południu, ale ze względu na upały został przełożony na rano. Niestety, kobieca seria była ostatnią, więc i tak wystartowałyśmy chwilę przed południem, a temperatura przekraczała już 30 stopni, do tego pełne słońce. Wiedziałam, że jest gorąco, więc trzeba zacząć spokojnie, ale nie oszukujmy się, mając życiówkę 19:43 i wynik zaledwie o sekundę gorszy osiągnięty tej wiosny, miałam nadzieję, że uda się pokonać dystans w 20 minut, tym bardziej, że na bieżni zawsze biega się szybciej niż po ulicy. Zawodniczki na prowadzeniu zaczęły właśnie w takim tempie, więc spokojnie się z nimi trzymałam, pierwszy kilometr zrobiłam w 4:04. Drugi niestety był już szybszy, ale nadal nie chciałam tracić kontaktu z dziewczynami przede mną, więc przebiegłam go w 3:53. Niestety po trzecim kilometrze zaczęłam tracić siły. Doświadczyłam tego nieznośnego uczucia, kiedy jest się tak zmęczonym, że ma się wrażenie, że biegnie się na życiówkę, a spojrzenie na zegarek brutalnie przywraca do rzeczywistości. Czwarty i piąty kilometr to już męczarnia. Upał całkowicie odebrał mi siły, mimo że nawadniałam się regularnie. To nie był szybki bieg, jak najbardziej na miarę moich możliwości przy niższej temperaturze. Nie mam jednak zbyt dużego doświadczenia w bieganiu w bardzo wysokich temperaturach i okazało się, że trzeba mieć trochę więcej pokory. Włączyłam jeszcze piąty bieg na samym końcu, minutę przed metą, na nic więcej nie było mnie stać. Skończyłam bieg w czasie 20:33, co w sumie nie jest takim złym wynikiem, patrząc na to, jak męczyłam się po drodze.